Part: III/?
Od Autora: To również zostawiłam tak jak było,za błedy przepraszam,miłego czytania
________
Obudziłem się zlany potem. Kolejny niedorzeczny sen...Prawdę mówiąc,to od paru dni nie spałem zbyt dobrze. Stwierdzając,że już nie usnę z niechęcią spojrzałem na zegar koło łóżka. 4:39...Eh...Nawet Tanabe tak wcześnie nie wstaje.
-No tak,ale on nie ma takich problemów jak ty,baka!-Powiedziałem cicho.Samotność stanowczo źle na mnie działała.Powoli zwlokłem się z łóżka.
Obudziłem się zlany potem. Kolejny niedorzeczny sen...Prawdę mówiąc,to od paru dni nie spałem zbyt dobrze. Stwierdzając,że już nie usnę z niechęcią spojrzałem na zegar koło łóżka. 4:39...Eh...Nawet Tanabe tak wcześnie nie wstaje.
-No tak,ale on nie ma takich problemów jak ty,baka!-Powiedziałem cicho.Samotność stanowczo źle na mnie działała.Powoli zwlokłem się z łóżka.
W sumie,nie wiem po co jest ono takie wielkie,skoro i tak mieszkam sam.Trzeba będzie kupić nowe...Albo tu kogoś zaciągnąć. No właśnie. "Kogoś"...Kogoś,kto sprawił,że moje życie stanęło o do góry nogami i nie potrafię już normalnie funkcjonować.
Sięgnąłem po telefon...2 nie przeczytane wiadomości...Reklamy...Usuń...Nie masz nowych wiadomości.
Nie zadzwonił,ani nie napisał.Powinienem się z tego cieszyć.
Tylko dlaczego wciąż odczuwam ten wielki niepokój?...
-Uruha,coś ty ze mną najlepszego zrobił?-Wyszeptałem cicho.
***
Włóczyłem się bez celu już jakieś trzy godziny.
Zastanawiałem się co teraz robi mój gitarzysta. I czy..Mogłem go nazywać "moim"?
Nie,zaraz. To przyjaciel. Przyjaciel,którego nie mógłbym stracić.
Ciekawy byłem czy on też tak o mnie myśli. Myśli,jak o przyjacielu,nie potencjalnym chłopaku.
Czy ja w ogóle potrafię przetrwać bez nie..
-Hm?-Poczułem,że coś zawibrowało w mojej kieszeni.
Obudzony z jak ze snu szybko wyjąłem telefon. Numer nieznany...Ale jeśli?....
-Moshi-moshi?
-Y..Yuu? To ty?
-Kouyou? Co się dzieje?
-A..Aoi..Ja..-Usłyszałem jakieś szmery.
-Kouyou?
....
-Shima?!!
-Proszę Yuu...Pro...-Dźwięk zakończonego połączenia.
Przez chwilę stałem w osłupieniu. Jednak wystarczył moment bym zebrał wszystkie moje siły i zaczął biec niczym piłkarz atakujący bramkę przeciwnika,która okazała się być moim samochodem.
-Jadę po Ciebie...
***
Podjechałem pod wskazany adres i gdy tylko zaparkowałem wybiegłem zostawiając otwarte drzwi.
Podjechałem pod wskazany adres i gdy tylko zaparkowałem wybiegłem zostawiając otwarte drzwi.
Przeskoczyłem przez bramę kalecząc sobie przy tym ręce.
Zacząłem dobijać się do drzwi,dziękując wszystkim siłom natury,że siostra Shimy nie chciała zainwestować w psa.
Drzwi otworzyły się a ja zobaczyłem dość niską , pulchną kobietę,a za nią szczuplejszą i młodą dziewczynę. Stwierdziłem,że to jego matka i siostra. A jeśli dobrze stwierdziłem,to śmiało mogłem powiedzieć,że Uruha przewyższał je znacznie urodą.
-Jak się tu dostałeś? I czego chcesz?-Zapytała starsza z kobiet w nieużywanym już tak często dialekcie,mając nadzieję,że nie zrozumiem jej słów.
Pf..Nie ze mną takie numery.
-Jestem Aoi, przyjaciel pani syna i to powinno wystarczyć. Przyjechałem po niego.-Powiedziałem spokojnie,z satysfakcją patrząc na jej zdziwioną twarz.
-Mój syn nigdzie nie jedzie,a Ciebie proszę o natychmiastowe opuszczenie mojego domu,zrozumiano?
Popatrzyłem na jej wzburzoną twarz i zdezorientowaną młodą dziewczynę.
-W takim razie...-Wdarłem się do ich domu zgrabnie je omijając i nie zważając na ich komentarze.
Rozejrzałem się,nie zatrzymując się. Dom był duży,a ja miałem coraz mniej czasu...
Zaraz...Yuu skup się! Gdybyś był potencjalnym gwałcicielem,to gdzie byś poszedł?...Jakieś ustronne miejsce... Pokój...Góra?
Zacząłem biec po schodach,starając się przy tym nie przewrócić...Obydwie panie Takashimy oczywiście biegły za mną,co chwila racząc niepochlebnymi komplementami.
Dobra...To co teraz? ...
Spojrzałem na wszystkie drzwi na tym piętrze. Jedne były otwarte na oścież,więc te można było wykluczyć...Inne z kolei były ledwo domknięte,więc też nie...Zostały tylko dwa wyjścia.
Spojrzałem na wszystkie drzwi na tym piętrze. Jedne były otwarte na oścież,więc te można było wykluczyć...Inne z kolei były ledwo domknięte,więc też nie...Zostały tylko dwa wyjścia.
-Wynocha z mojego domu!-Usłyszałem za sobą.
-Co tam jest?-Pokazałem ręką,na drzwi.
-Aoi...Czy jak ci tam...Masz w tej chwili opuścić mój dom,albo wezwę policję!
-Wyjdę,jak powie mi pani co tam jest.-Spojrzałem ze złością na siostrę Kouyou.
-Łazienka.A teraz proszę się stąd wynosić!-Warknęła jej matka...Swoją drogą "urocza" kobieta...
-Zaraz wyjdziemy...-Mówiąc to spróbowałem otworzyć,drugie drzwi,za którymi jeżeli dobrze obstawiałem,była sypialnia.
-Uruha!-Krzyknąłem,mając nadzieję,że ten skurwiel nic mu nie zrobił.
-Yuu! A-aał..Puść mnie!-Usłyszałem głos mojego gitarzysty.
-Dalej się panie upierają,że nic się nie dzieje?-Spojrzałem na ich zszokowane twarze.--Otwieraj bo sam te drzwi otworzę!-Krzyknąłem.
-Ałaa!! ...Pusczaj!! Aoiś!!-Tym razem Uru jakby szlochał. Odsunąłem się dwa kroki w tył i pomimo protestów mocno naparłem na drzwi. Od uderzenia bolało mnie całe ramię i obojczyk,ale przynajmniej drzwi się otworzyły i moim oczom ukazał się leżący na łóżku Uruha ubrany tylko w bokserki, a pochylony nad nim z chorą satysfakcją uśmiechał się jakiś facet.Niewiele myśląc odepchnąłem go od szatyna,a on nie do końca jeszcze wiedząc,co się stało,próbował złapać równowagę. Szybko podniosłem leżącego i posiniaczonego Uru i pomogłem w nałożeniu na niego ubrań.
-Co on z tobą zrobił...-Starłem łzy spływające mu po policzkach i skierowałem do wyjścia. Nie zwracałem najmniejszej uwagi na przekleństwa jego matki oraz wrzaski siostry,po prostu chciałem,żebyśmy znaleźli się najdalej stąd.
Trzymałem go mocno w pasie dopóki nie wsiedliśmy do samochodu. Nie oglądając się za siebie ruszyłem,by uciec z tego Domu Wariatów.
-Cco teraz?...
-Jedziemy do mnie. Nie dam Cię więcej skrzywdzić K'you.-Poczułem jak opiera swoją główkę o moje ramię.
-Dziękuję Yuu..-Zemdlał.
***
Usłyszałem cichy szloch dobiegający z mojego łózka. Czyżby już się obudził?
-Shima?...- dotknąłem wybrzuszenia pod kołdrą. Drgnęło pod wpływem mojego dotyku.
Usiadłem na łóżku.
-Shima wyłaź...Bo się udusisz...
-Tak będzie lepiej!-Zaczął płakać. Delikatnie zdjąłem z niego kołdrę. Leżał w ciemnym podkoszulku i bokserkach.
-Nie patrz na mnie!- Zasłonił swoją twarz,spazmatycznie oddychając.-Nie patrz! Jestem obrzydliwy...
-Nie.Nie jesteś.-Przytuliłem go pomimo protestów i drapania mnie.-Jesteś piękny.Zawsze byłeś i będziesz.-Objąłem go mocniej.
-Nie...Niby dla kogo?! Zostaw mnie! Zostaw,jak wszyscy!-Zaczął mnie okładać pięściami.
-Dla mnie.-Odsunąłem się od niego,żeby spojrzeć mu w oczy.
-Ale...
-Nie ma "ale". A teraz może wyjdź z łóżka i zacznij zwiedzać.
-Co?
-Baka! Teraz tu mieszkasz,czy Ci się to podoba czy nie.
-Co,ale ja nie mogę, Yuu..Przecież!
-Powiedziałem! A teraz idź się ubierz i zapraszam na śniadanie. Uprzedzam,że nie jestem dobrą kucharką.-Potargałem jego włosy i udałem się do kuchni.-Masz 10 minut,żeby się dojebać księżniczko!
Odpowiedziało mi ciche prychnięcie.
Minęło piętnaście minut,a on nie raczył ruszyć tutaj swojego ciasnego tyłka...Ciasnego? Bardzo ciasnego? Takiego że mógłbym...
-Jestem.-Chciałem go ochrzanić,ale widząc w jakim był stanie zaniechałem tego. Wyglądał jakby zaraz miał upaść. Był taki delikatny. Przy każdym jego ruchu myślałem,że się połamie. Bladość skóry i cienie pod oczami to dopełniały.
Wstał i mówiąc,że przyniesie cukier do kawy udał się do kuchni.
Przyszedł po pięciu minutach przynosząc cukierniczkę.
niedługo po tym,wstał oznajmiając,że idzie się położyć,zabierając ze sobą kawę.
niedługo po tym,wstał oznajmiając,że idzie się położyć,zabierając ze sobą kawę.
...Czy on na prawdę myślał że jestem takim idiotą?
Bez słowa poszedłem za nim.
-Em..Przepraszam,ale...Chciałem pobyć sam...-Spojrzał na mnie siadając na łóżku.
-W to nie wątpię...-Przykucnąłem na przeciwko niego.-Chcesz być sam,bez nikogo. Bez tych tabletek także.
-Co? Ale ja nie...
-Oddawaj.
-Ale nie mam!
-Oddaj.
....
-Uruha,nie rób ze mnie kretyna! Wiem,że wziąłeś te tabletki nasenne. Były w szafce. Wiesz dobrze,że cierpię na bezsenność. Oddaj je,jeśli nie chcesz mnie wykończyć!
-Spojrzał na mnie swoimi pięknymi i nieprzytomnymi oczami,z których zaczęłuy spływać łzy. Posłusznie oddał mi tabletki.
-Dziękuję. Idę już. Spróbuj zasnąć.-Wstałem,nawet na niego nie patrząc. Na niego? Nie...Na jego cierpienie.
-Aoi,nienawidzę Cię!
-Wiem...-Powiedziałem,zamykając drzwi i zostawiając go samego.
Usiadłem za nimi. Wsłuchując się w jego szloch.
-Wiem...Ja sam nienawidzę się za to,że nie potrafię bez Ciebie funkcjonować.
i znów słodko... chodź właściwie nie, bo Uruśa prawie zgwałcono... *prycha* co to za rodzina... biedny Uruszka... *tula go* ale Aoi taki kochany i się nim opiekuje i go kocha i... i... cierpi (;_;)
OdpowiedzUsuńJejciu jakie to było słodkie ^^. Zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz i nie mam dość czytam do końca i oczekuje nowych notek ;)
Ja tylko jedno... Boskie!
OdpowiedzUsuń//Yuuko-san